Wbrew zwodniczemu tytułowi, w drugim filmie w reżyserskim dorobku Arkadiusza Jakubika, historia morderstwa nie jest wcale taka prosta. Bowiem im głębiej wchodzimy w temat zbrodni, tym większe koło zatacza krąg w nią tych, którzy swoje pięć groszy do niej dorzucili.
Jacek (Filip Pławik) kończy szkołę policyjną. Trafia do wydziału śledczego, zaś jego partnerem zostaje ojciec-alkoholik (Andrzej Chyra). Następuje jednak szybka eskalacja problemów w domu, wynikających z uzależnienia ojca. Gdy dochodzi do morderstwa starego wygi, Jacek staje się jednym z głównych podejrzanych.
Film Jakubika dzieli się na dwie, równocześnie prowadzone historie, które są rozdzielone nie tylko podstawą chronologiczną, ale przede wszystkim sposobem narracji. Czas rzeczywisty jest kręcony kamerą z ręki, dużo w nim intymności i podglądania emocji szargających Jackiem. Wyczuwalny rys kryminału zmienia się w części retrospekcji, które powoli prowadzą do wybuchowego finału – reżyser opiera bowiem siłę przekazu na kontrastujących obrazach. Z jednej strony życie Jacka kieruje się ku karierze i szczęściu z atrakcyjną dziewczyną, lecz barierą ku tej wizji jest drażniącą go drzazga, której uosobieniem jest ojciec – z jednej strony sielankowość, a z drugiej rosnący niepokój.
Jednak przede wszystkim, Jakubik szuka w Prostej historii o morderstwie odpowiedzi na pytanie dotyczące genezy przemocy. Interesuje go palące tabu w naszym społeczeństwie, swoiste przyzwolenie na jej obecność i znieczulica wobec jej egzaltacji. Prowadząc nielinearną fabułę, reżyser prezentuje argumenty z obydwu stron, na piedestale stawiając zaś jedno – czy gdyby Jacek z nią nie walczył, uniknąłby tragedii, której jesteśmy świadkami? Jakubik prowokuje widza do znalezienia własnego rozwiązania, stawia go pod ścianą i zastanawia się, czy przeciwdziałanie złu nie jest jak oliwa dolewana do ognia. Ale to widz sam ma na to pytanie odpowiedzieć.
Obok solidnie skrojonego scenariusza, Prosta historia o morderstwie jest ciekawym filmem od strony realizacyjnej. Świetnie wychodzą Jakubikowi utrzymane w rzęsistym deszczu, mroczne kadry małego miasteczka, w którym osadzono akcję. Znakomicie wypada także ścieżka Bartosza Chajdeckiego – znany z klasycznej interpretacji muzyki filmowej, pod batutą Jakubika udał się w rejony muzyki eksperymentalnej, opartej w dużej mierze na elektronice. Strona aktorska także wypada solidnie – Pławik sprawdza się w roli introwertycznego twardziela, zawieszonego w próżni własnej bezsilności, Chyra bawi się skrajnościami swojej postaci, zaś Kinga Preis w roli matki potrafi przekazać spojrzeniem cały szereg emocji, grając bardzo oszczędnie.
Prosta historia o morderstwie nie jest jednak wolna od wad. Mnogość postaci na ekranie bywa myląca, przez co niektóre wątki zwyczajnie umykają Jakubikowi (przede wszystkim postać Krystiana, brata Jacka), lub kolokwialnie mówiąc – są potraktowane po macoszemu. Paradoksalnie, ta prosta historia jest na tyle skomplikowanym studium psychologii przemocy, że meandrując w różnych kierunkach i różnych płaszczyznach czasowych, bywa zbyt przekombinowana.
Przyznam, że drugi film w reżyserskim dorobku Arkadiusza Jakubika, z pewnością utwierdził mnie w przekonaniu, że to artysta diabelsko zdolny. Opowiedział historię z pasją, podszywając ją prowokacją i trudnymi pytaniami socjologicznymi, jednocześnie zmuszając widza do zadawania pytań. I wedle świetnej symboliki raz kwitnącego, a raz zeschłego bluszczu – przemoc jest jak choroba. Pytanie zadane przez reżysera pozostaje zatem następujące – czy istnieje złoty środek, który kiedykolwiek ją zwalczy?