Recenzja UMP – Wołyń

Wojciech Smarzowski zabrał się za temat ze wszech miar trudny. I z pozoru porywając się z motyką na słońce, polski reżyser dokonał rzeczy wielkiej – nakręcił film o rzezi wołyńskiej, z której nie tylko nie udziela rozgrzeszenia żadnej ze stron, ale nie wsadza także bezmyślnie kija w mrowisko. W efekcie, jego Wołyń to film dojrzały, przemyślany i doskonale zagrany, lecz przede wszystkim – druzgocący i ważny.

Lata poprzedzające inwazję niemiecką w Polsce – na Wołyniu Polacy oraz Ukraińcy żyją dom w dom, jednak wzajemne relacje są skomplikowane, zaś obecna niechęć tylko czeka, by się zaognić. Gdy wojna puka do drzwi, wybucha bratobójczy konflikt, w którym przewodniczką widza jest młodociana Polka Zosia Głowacka (Michalina Labacz).

O Wołyniu głośno było na długo przed właściwą premierą filmu, zaś nastroje i oczekiwania były raczej mieszane. Znając bowiem wcześniejsze obrazy Smarzowskiego – obrazoburczą Drogówkę, czy szokujący Dom zły – temat zamierzchłych nienawiści polsko-ukraińskich mógł być niebezpiecznym narzędziem w jego dłoniach. Jednak nie bez powodu to konkretne nazwisko jest obecnie w Polsce stawiane w gronie najlepszych twórców z rodzimej kinematografii. Wołyń całkowicie to potwierdza, gdyż bez wahania mogę przyznaję – to najlepszy film w dorobku Wojciecha Smarzowskiego i czołówka tego roku w Polsce.

wolyn1

Najważniejszym ku temu powodem jest mistrzowskie wyważenie pierwiastka przemocy w całej historii. Opowiadając o rzezi dokonywanej przez sąsiada na sąsiedzie przy użyciu kos, sierpów, siekier i wideł, Smarzowski uderza w widza tylko raz – ale sekwencją tak brutalną i dogłębnie poruszającą, że z trudem utrzymać wzrok skierowany na ekran. Największą dewastację emocjonalną zapewnia jednak znakomite aktorstwo – ze wzorcowymi kreacjami debiutantki (!) Labacz i Jakubika. Młoda aktorka swoją mimiką, załzawionymi oczami i posturą oddaje cały wachlarz emocji – od miłosnego uniesienia po przepełnione milczeniem zatracenie człowieczeństwa. A zestawienie jej z ekranowym weteranem – Arkadiuszem Jakubikiem – w roli majętnego Polaka, który wbrew jej woli bierze ją za żonę, jest dla Labacz wprost idealne.

Należy również podkreślić rolę sposobu kręcenia Wołynia. Gdy scenariusz tego wymaga, Smarzowski z uwagą przypatruje się swoim bohaterom – potrafi wytonować atmosferę, dłużej i ze skupieniem wykadrować swoich bohaterów. Próżno tu szukać szarpanego montażu, jak w DrogówceWołyń jest nieco bardziej klasyczny, ale dzięki temu wprost piekielnie sugestywny i mocny. Świetnie akompaniuje temu scenografia – wysoce dopracowana i staranna, bardzo podnosi filmowe doświadczenie związane z Wołyniem. Dobitnym tego dowodem jest np. otwierająca spektakl scena zaślubin.

54-1-1024x512

Mankamentem Wołynia jest ścieżka dźwiękowa Mikołaja Trzaski. Jest zbyt oszczędna, minimalistyczna, odbiegająca od zewsząd obecnego rozmachu, jednocześnie podobna do poprzednich filmów Smarzowskiego. Ponadto, pewien zarzut można mieć również do samego scenariusza. Reżyser chciał poruszyć zbyt wiele tematów – relacje polsko-ukraińskie są oczywiście najistotniejsze, ale obok pojawia się szereg innych kwestii jak np. niechęć Polaków do Żydów, która w ujęciu całej historii mogła zostać pominięta bez uszczerbku na jakości. Efektem tego jest także długi metraż, który poprzez usunięcie chociażby wspomnianego wątku byłby nie tylko skrócony, ale potencjalnie spójniejszy.

Niemniej jednak, Wołyń wpisuje się w poczet najważniejszych i najlepszych polskich filmów ostatnich lat. Nie traktujmy go jako próby rozliczania z narodowościowych tendencji obydwu stron, nienawiści i przelewu krwi – niech będzie smutnym, bolesnym monumentem historii, o której pamiętać należy, ale przede wszystkim – z której trzeba wyciągać wnioski.

Ocena UMP: 40/50

Tofifest 2016 – Prosta historia o morderstwie

Wbrew zwodniczemu tytułowi, w drugim filmie w reżyserskim dorobku Arkadiusza Jakubika, historia morderstwa nie jest wcale taka prosta. Bowiem im głębiej wchodzimy w temat zbrodni, tym większe koło zatacza krąg w nią tych, którzy swoje pięć groszy do niej dorzucili.

Jacek (Filip Pławik) kończy szkołę policyjną. Trafia do wydziału śledczego, zaś jego partnerem zostaje ojciec-alkoholik (Andrzej Chyra). Następuje jednak szybka eskalacja problemów w domu, wynikających z uzależnienia ojca. Gdy dochodzi do morderstwa starego wygi, Jacek staje się jednym z głównych podejrzanych.

Film Jakubika dzieli się na dwie, równocześnie prowadzone historie, które są rozdzielone nie tylko podstawą chronologiczną, ale przede wszystkim sposobem narracji. Czas rzeczywisty jest kręcony kamerą z ręki, dużo w nim intymności i podglądania emocji szargających Jackiem. Wyczuwalny rys kryminału zmienia się w części retrospekcji, które powoli prowadzą do wybuchowego finału – reżyser opiera bowiem siłę przekazu na kontrastujących obrazach. Z jednej strony życie Jacka kieruje się ku karierze i szczęściu z atrakcyjną dziewczyną, lecz barierą ku tej wizji jest drażniącą go drzazga, której uosobieniem jest ojciec – z jednej strony sielankowość, a z drugiej rosnący niepokój.

Jednak przede wszystkim, Jakubik szuka w Prostej historii o morderstwie odpowiedzi na pytanie dotyczące genezy przemocy. Interesuje go palące tabu w naszym społeczeństwie, swoiste przyzwolenie na jej obecność i znieczulica wobec jej egzaltacji. Prowadząc nielinearną fabułę, reżyser prezentuje argumenty z obydwu stron, na piedestale stawiając zaś jedno – czy gdyby Jacek z nią nie walczył, uniknąłby tragedii, której jesteśmy świadkami? Jakubik prowokuje widza do znalezienia własnego rozwiązania, stawia go pod ścianą i zastanawia się, czy przeciwdziałanie złu nie jest jak oliwa dolewana do ognia. Ale to widz sam ma na to pytanie odpowiedzieć.

z20852687ih-prosta-historia-o-morderstwie

Obok solidnie skrojonego scenariusza, Prosta historia o morderstwie jest ciekawym filmem od strony realizacyjnej. Świetnie wychodzą Jakubikowi utrzymane w rzęsistym deszczu, mroczne kadry małego miasteczka, w którym osadzono akcję. Znakomicie wypada także ścieżka Bartosza Chajdeckiego – znany z klasycznej interpretacji muzyki filmowej, pod batutą Jakubika udał się w rejony muzyki eksperymentalnej, opartej w dużej mierze na elektronice. Strona aktorska także wypada solidnie – Pławik sprawdza się w roli introwertycznego twardziela, zawieszonego w próżni własnej bezsilności, Chyra bawi się skrajnościami swojej postaci, zaś Kinga Preis w roli matki potrafi przekazać spojrzeniem cały szereg emocji, grając bardzo oszczędnie.

Prosta historia o morderstwie nie jest jednak wolna od wad. Mnogość postaci na ekranie bywa myląca, przez co niektóre wątki zwyczajnie umykają Jakubikowi (przede wszystkim postać Krystiana, brata Jacka), lub kolokwialnie mówiąc – są potraktowane po macoszemu. Paradoksalnie, ta prosta historia jest na tyle skomplikowanym studium psychologii przemocy, że meandrując w różnych kierunkach i różnych płaszczyznach czasowych, bywa zbyt przekombinowana.

Przyznam, że drugi film w reżyserskim dorobku Arkadiusza Jakubika, z pewnością utwierdził mnie w przekonaniu, że to artysta diabelsko zdolny. Opowiedział historię z pasją, podszywając ją prowokacją i trudnymi pytaniami socjologicznymi, jednocześnie zmuszając widza do zadawania pytań. I wedle świetnej symboliki raz kwitnącego, a raz zeschłego bluszczu – przemoc jest jak choroba. Pytanie zadane przez reżysera pozostaje zatem następujące – czy istnieje złoty środek, który kiedykolwiek ją zwalczy?

Arkadiusz Jakubik w rozmowie z UMP

Nowy film Arkadiusza Jakubika – Prosta historia o morderstwie – jest obecnie wyświetlany w kinach. Aktor, znany m.in. z Drogówki oraz Wołynia, a także ról teatralnych, zadebiutował za kamerą dziełem Prosta historia o miłości. O swoich zmaganiach z karierą reżyserską i o bogatej symbolice swojego nowego obrazu, Arkadiusz Jakubik opowiedział mi przy okazji pokazu podczas festiwalu Tofifest 2016 w Toruniu.

UMP: Pozwolę sobie zacząć od tematu, który zapewne krąży wokół dyskusji o Prostej historii o morderstwie, czyli czynnikach łączących Pański film z Wojtkiem Smarzowskim. Oglądając ten film odniosłem wrażenie, że niewiele takich spoiw można znaleźć – Pan rozumie obraz, sposób narracji w sposób zupełnie odmienny. Czy były zatem jakieś inspiracje czerpane z jego filmów? A może chciał się Pan odciąć od podobnych skojarzeń?

Arkadiusz Jakubik: Chciałem się zdecydowanie i całkowicie odciąć. To znaczy – znam parę filmów wspomnianego reżysera…

UMP: Nawet w niektórych się Pan pojawił (śmiech)…

Arkadiusz Jakubik: Nawet w niektórych występowałem. I stając po drugiej stronie kamery, podczas realizacji Prostej historii o morderstwie, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że próba wejścia w filmowe buty Smarzowskiego skończy się twórczym samobójstwem. Najgorsze byłoby bowiem kopiowanie, ściąganie z tego bardzo charakterystycznego, wypracowanego przez lata stylu Wojtka, jego języka narracyjnego. Tak jak obserwujemy jego kolejne obrazy, one się zmieniają, w pewien sposób ewoluują.

Na samym początku ustaliłem z moim operatorem, że dla mnie Prosta historia o morderstwie jest głównie dramatem obyczajowym. Procentowo, retrospekcje zajmują największą część metrażu. Dlatego też zależało nam na długich ujęciach, statycznych kadrach, po to, żeby takim chłodnym okiem obserwatora podpatrywać te toksyczne relacje rodzinne. A ponieważ ja bardzo lubię w kinie nielinearne, niechronologicznie opowiadane historie, stąd postanowienie, że te dwie warstwy – obyczajowa, społecznie zaangażowana oraz kryminalna, bowiem ten dramat ubrany jest w garnitur kryminału – muszą być jakoś formalnie oddzielone.

I żeby widzowi pomóc, również w sposobie pracy kamery, te dwie warstwy był naprzemiennie montowane, przenikające się nawzajem tak, by można je było odróżnić. Nie ma bowiem żadnych dat, żadnych miejsc, zatem czujność widza była dla nas kluczowa. A z mojej strony musiałem dać jak najwięcej wędek, pewnych podpowiedzi, informacji, które pomogą widzowi w znalezieniu właściwego wektora. Stąd pomysł, żeby kamera była rwana, szarpana, z ręki, nerwowa i emocjonalna, właśnie w tej części kryminalnej. Ale to oczywiście nie jest pomysł ściągnięty od Smarzowskiego.

UMP: W taki sposób kręciło już wielu przed nim.

Arkadiusz Jakubik: Wiadomo, generalnie wszystko już było. Ale tę świadomość, by akurat jego stylu nie kopiować, miałem cały czas z tyłu głowy.

z19978256q-wolyn-rez-wojciech-smarzowski

UMP: Jest zatem pewien podział, widoczny w Prostej historii o morderstwie, te dwie narracje biegnące równocześnie. Z mojego punktu widzenia, wspólnym mianownikiem dla tych dwóch warstw, była przemiana głównego bohatera. Począwszy od zarysu protagonisty jako zbawcy, który stawia sobie za cel poukładanie życia swojej rodziny, jego obraz się zmienia. Ostatecznie, czy to był Pańska idea – by w pewien sposób obalić mit takiego człowieka, który wierzy w swoją zdolność pomocy?

Arkadiusz Jakubik: To jest stary jak świat archetyp – chociażby mit tebański mówiący o tym, że istnieje fatum i przez nie synowie zamieniają się w swoich ojców. Jestem przekonany, że Jacek ma pełną świadomość zagrożenia, które niesie w swoim DNA. Przez długi czas, pisząc z Grzegorzem Stefańskim oraz Igorem Brejdygantem scenariusz do tego filmu, miałem takie kluczowe zdanie, tzw. longline. To zawsze brzmi nieco banalnie i infantylnie, ponieważ jak można w jednym zdaniu opowiedzieć, o czym jest film? Lars Von Trier kiedyś powiedział, że film jest dążeniem do rzeczywistości, o której całe życie się marzy. I jeśli nazwiemy to słowem, to pojawia się pytanie – po co robić o tym film?

UMP: Wystarczy to po prostu je wypowiedzieć?

Arkadiusz Jakubik: Tak, wystarczy to zwyczajnie wyartykułować. Ale wracając do tego longline’a, na początku brzmiał on następująco: napiętnowany przemocą domową syn zamienia się w ojca bandytę. To jedno zdanie zaczęło mnie jednak gdzieś uwierać, ponieważ nie wyobrażałem sobie historii o tak wąskiej tematyce. Zacząłem zatem wymyślać kolejne, przeciwstawne longline’y. Gdyż w chwili spojrzenia na tę historię z boku, to paradoksalnie, przyjmując pozycję adwokata diabła, ten szlachetny człowiek, o którym Pan mówi, chce uratować swoją rodzinę i przerwać ten zaklęty krąg zła, ale tak naprawdę to może on jest winien istnienia tego kręgu?

UMP: Też tak odebrałem postać Jacka.

Arkadiusz Jakubik: I może gdyby nie starał się zmieniać tego status quo, to nie doszłoby do tragedii, którą widzimy. Czy po tym wszystkim, ten ciężar, który dźwiga, pozwoli mu zbudować normalną rodzinę, normalnie żyć? Czy może ten krąg zła będzie dalej istniał i promieniował?

Ale podkreślam – film jest od tego, by widza zmusić do myślenia, zadać mu pytania, na które on sam powinien szukać odpowiedzi. Każdy widz musi sobie to przefiltrować przez własną wrażliwość i własne doświadczenia. Śmiem twierdzić, że ten problem dotyka wiele polskich rodzin. Po pierwszych pokazach Prostej historii o morderstwie, przychodziło do mnie wiele osób – i sami mówili o tym, że to znają, albo mieli to wypisane w swoich oczach. Niewiele jest takich sytuacji, gdy  ktoś ma odwagę powiedzieć „to moja historia – to moja rodzina i to ja byłem byłem jednym z elementów takiej toksycznej układanki“. Myślę, że ten film może trafić do dużej liczby osób.

arkadiusz-jakubik2

UMP: Będąc już przy wątku głównego bohatera, nie daje Pan tego poczucia katharsis z nim związanego. To ciekawe odczucie, że ten raptowny koniec, ten niedosyt ma akompaniament w postaci nieco sielankowej sceny – szczęścia, które chociaż jest widoczne, nie jest w zasięgu ręki bohaterów.

Arkadiusz Jakubik: Uściślając – mówimy o scenie z samochodzikami?

UMP: Dokładnie.

Arkadiusz Jakubik: Ta krótka scena z samochodzikami została oddzielona czernią. W przedostatniej scenie nasi bohaterowie idą przed siebie i każdy z widzów sam powinien dorobić dalszy ciąg historii – czy ułożą sobie życie czy może wręcz przeciwnie, nawzajem się zniszczą, nie radząc sobie z tym piętnem.

Te samochodziki są dla mnie bardzo metaforyczne, utrzymane w pewnym onirycznym klimacie, pokazane w zwolnionym tempie. Symbolizują wolne elektrony, odbijają się od siebie, szukają własnych ścieżek i obrazują to pytanie – co będzie dalej? Uda im się czy nie?

Widza traktuję jako inteligentnego kumpla – zapraszam go na film, który sam chciałbym zobaczyć. Stawiam na jego wrażliwość, na jego interpretację. Nie chciałem dawać gotowej odpowiedzi, gdyż takim katharsis byłaby pewnie scena, gdzie woda występuje z rzeki i zalewa całe miasteczko. Ten wątek powodzi jest prowadzony i można sobie wyobrazić, że zaraz to miasto stanie w wodzie. Pamiętam obraz z 1997 z Wrocławia i to mogłoby być takim wręcz biblijnym, antycznym katharsis. Ale to by było zbyt dosłowne.

UMP: Pragnę też zapytać o rolę muzyki. Wspominał Pan o tym podziale, który jest obecny w filmie. Przy wątku kryminalnym muzyka była pulsująca, wibrująca, dzięki niej czułem niepokój. Jak zatem wyglądała współpraca z kompozytorem?

Arkadiusz Jakubik: Bartosz Chajdecki, autor muzyki do Prostej historii o morderstwie, jest wybitnym kompozytorem. To bardzo doświadczony muzyk, ale specjalizuje się przede wszystkim w innym gatunku muzyki filmowej, wystarczy posłuchać chociażby Chce się żyć lub Bogów. Ma łatwość w pisaniu tematów lirycznych, pisanych na fortepian. Ale to, co poczytuję sobie za swój sukces, to przekonanie Bartka do tego, by się całkowicie otworzył, spróbował zbadania obszarów, których nigdy wcześniej nie eksplorował.

Kupił sobie nawet stary sprzęt, samplery, cały zestaw! Pokazywał mi zdjęcia, klawiszy, dziwnych urządzeń, których nie potrafił na początku obsługiwać (śmiech). Szukał na Youtube lekcji, które pomogłyby w zrozumieniu znaczenia tych wszystkich pokrętełek, przycisków i gałek. Bardzo go to ucieszyło, ten właśnie kierunek tematów muzycznych. To było jego główne zadanie – by te dwa światy były podświadomie zasygnalizowane widzowi również poprzez ścieżkę.

Ponadto, ja uwielbiam muzykę w kinie. Dzieła Clifta Mansella, Cliffa Martineza – ich ścieżki nie są dosłowne, idą w kontrze do obrazu, dodając tym samym pewną wartość. W Prostej historii o morderstwie miałem bardzo sprecyzowaną wizję muzyki.

30468361306_d632a0cd23_h

UMP: A czy nie obawiał się Pan, że obecna popularność Wołynia, w którym gra Pan jedną z głównych ról, nie będzie zagrożeniem dla Prostej historii o morderstwie? Że ciężko będzie udowodnić widzom, że Arkadiusz Jakubik to człowiek o innej wrażliwości, że ma swój własny język filmowy?

Arkadiusz Jakubik: Nie jestem rzemieślnikiem, który dostaje scenariusz, realizuje go, zarabia na tym i może sobie to dodać jako kolejną pozycję w reżyserskim cv. Dla mnie to musi być historia, którą muszę przepracować i przemyśleć. Nie zajmuję się liczbami, tym ile osób przyjdzie do kina – wtedy robiłbym komedie romantyczne, albo głupawe filmy z celebrytami z telewizji. To mnie kompletnie nie interesuje.

Do filmu muszę mieć emocjonalny stosunek. Poza tym wiek robi swoje – nad Prostą historią o morderstwie pracowałem 5 lat, a nad moim debiutem reżyserskim, czyli Prostą historią o miłości – 4 lata. Chciałbym mieć takich lat aktywności twórczej jeszcze dużo, ale mam na karku już 48 lat. Nie mam czasu na rzeczy błahe, szkoda mi marnować swoją energię.

Co do Wojtka – podobnie rozumiemy kino, o podobnych tematach mówimy. Prosta historia o morderstwie to film o tym kim jest człowiek, relacjach w tej najmniejszej komórce, ale także o genezie zła – dlaczego kłamiemy, żeby to zło ukryć i jakim prawem na kłamstwie budujemy fundamenty rodziny? Chociażby teodycja, gałąź teologii, próbuje wyjaśnić paradoks istnienia dobrego absolutu, Boga – jak zwał tak zwał – z współistniejącym złem na świecie. Interesują mnie takie poważne tematy i o nich chciałbym opowiadać.

UMP: A czy w takim razie coś się już klaruje na przyszłość?

Arkadiusz Jakubik: Mam i nie powiem o czym (śmiech). Reżyseria jest jak zaraza, jak wirus  – bynajmniej nie chodzi o to, że można poszpanować, że aktor został reżyserem. Tu chodzi o możliwość kreowania świata, od momentu przelania słów na papier w scenariuszu, powolne nasycanie tego świata emocjami, relacjami, bohaterami, a potem jego konstrukcja na planie filmowym – niebywałe uczucie. A jednak aktorstwo funkcjonuje na zupełnie innej płaszczyźnie, to inna planeta. Aktorstwo to emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Tam jest mało miejsca na kreację – aktor jest trybikiem w wielkiej filmowej machinie. I cenię sobie to, że mogę pomiędzy tymi planetami podróżować – nie chcę żadnej z nich opuszczać. Tylko żeby polecieć na planetę reżyserii potrzeba wielu lat.

Jestem ponadto zabobonny i bywało tak, że za dużo mówiłem na prawo i lewo, że coś dojdzie do skutku. Jak są umowy podpisane,

UMP: Jak bolesna rzeczywistość wkracza…

Arkadiusz Jakubik: Wtedy możemy działać. Już mam kilka pomysłów, ale nigdy nie wiadomo, z którego powstanie dobry scenariusz. Napisanie dobrego scenariusza jest początkiem i końcem filmowej rozmowy. Ja zawsze będę pisał scenariusze z kimś, żeby zestawiać swoje opinie, pokłócić się, poawanturować. To są dwa, trzy lata pracy. Jak się ponoć mówi w Stanach: „Z dobrego scenariusza może powstać dobry film, ze złego nigdy.”

UMP: Bardzo dziękuję za tę rozmowę. To był zaszczyt Pana poznać.

Arkadiusz Jakubik: Również mi miło Pani Kajetanie.

jakubik-1

Tofifest 2016 -relacja z festiwalu

Polska z roku na rok staje się coraz ciekawszym miejscem dla wielbicieli kina. Obok wydarzeń na skalę europejską – jak np. MFF Nowe Horyzonty – w rozkładówce znaleźć można wiele bardziej kameralnych, niszowych festiwali. W tym roku, dzięki wspaniałemu zbiegowi okoliczności, udało mi się zagrzać miejsce w Toruniu. I oto słów kilka na temat toruńskiego TOFIFEST 2016.

Piątkowy Toruń powitał mnie smętną aurą, ale nie zniechęciło mnie to do działania. Z miejsca wpadłem w wir festiwalowej atmosfery – miałem okazję poznać jednego z jurorów konkursu On Air – Tómasa Lemarquisa. Udało nam się porozmawiać m.in. o tym, czy większą przyjemność sprawia mu granie w hollywoodzkich blockbusterach (pojawił się chociażby w X-Men: Apocalypse) czy małych, niszowych produkcjach, a także o jego francusko-islandzkim pochodzeniu (pełen wywiad ukaże się już niedługo!). Ostatecznie, Tómas stwierdził, że udało nam się konstruktywnie wymienić poglądy, a klepiąc mnie po ramieniu, rzucił „good job”, gdy opuszczał pofestiwalowy klub.

29853000614_238ddfe7c3_h.jpg
To musiał być ważny fragment mojego pytania zadanego Tomasowi Lerarquisowi, czyż nie?

Po pierwszych wzlotach przyszedł na opadnięcie skrzydeł – seans Alojzego. Nie był to film „pierwszego wyboru” z mojej strony, ale będąc na festiwalu filmowym, nie omieszkałem zagnieździć się w kinie i dać szansę szwajcarskiej produkcji. Niestety, nie było to dzieło, które zaspokoiło mój apetyt, pozostawiając mnie z uczuciem pełnego kłamstwa zadanemu widzowi, by ten poczuł się tak, jakby obejrzał wymagające, ambitne kino. A tak niestety nie było.

Znacznie lepiej wypadł za to seans nowego filmu Arkadiusza Jakubika, którego także miałem okazję poznać tet a tet. Jego Prosta historia o morderstwie jest daleko usytuowana względem mrocznych filmów Wojciecha Smarzowskiego, z którym wspomniany aktor jest bardzo związany. Jakubik odnalazł własny sposób narracji, uciekając w stronę filmu śmiało brnącego w socjologię, mechanikę zbrodni, rzucając domieszkę thrillera i kryminału. W efekcie, chociaż pojawiły się pewne niedociągnięcia, Prosta historia o morderstwie jest jednym z ciekawszych filmów z palety tegorocznych propozycji z rodzimego podwórka.

30418384291_68101db204_h
Andrzej Seweryn – klasa sama w sobie.

Była także chwila na błysk reflektorów, gdy galę wręczenia nagród zdominowały trzy tytuły – w konkursie polskim zwyciężyła Ostatnia rodzina Matuszyńskiego (ku mojej wielkiej radości), zaś za całokształt twórczości statuetkę otrzymał Andrzej Seweryn. Drugim wielkim wygranym był debiut reżyserski Francuza Morgana Simona, którego Taste of Ink otrzymał kilka wyróżnień i nagród. Do grona gwiazd należy zaliczyć również film pt. Toni Erdmann, który także do domu powrócił z toruńskim uznaniem.

Zwieńczeniem festiwalu był koncert poświęcony pamięci Davida Bowie. Pośród repertuaru TOFIFEST 2016 znalazły się wspomnienia zmarłego muzyka, m.in. film Labirynt, zaś muzyczne doznania miały być zwieńczeniem tej części line-upu. Kawałki takie jak Man Who Sold The World, Space Oddity i Let’s Dance wykonali m.in. Monika Brodka, Tymon Tymański oraz Natalia Przybysz. Chociaż czar i charyzma Bowie’go są praktycznie nie do uchwycenia, polscy muzycy zdołali oddać ducha jego twórczości.

29899274114_1ad00b5ba8_h
Jestem fanem ruchów Moniki Brodki

Będąc po raz pierwszy na TOFIFEST 2016, muszę przyznać, że festiwal ma swoją osobliwą atmosferę. Repertuar był zróżnicowany, a przede wszystkim spójnie ukierunkowany w obrębie poszczególnych sekcji i konkursów. W konkursie On Air pojawiły się np. w większości propozycje, w których głównymi bohaterkami były kobiety i to one stanowiły oś historii. Wspaniałe jest także to, że miasto tym wydarzeniem żyje. Wsiadając do taksówki z miejsca pada pytanie o to, czy przyjechałem na TOFIFEST, zaś na ulicy ludzie uśmiechają się na widok torby z logo festiwalu. Z chęcią zatem powrócę do Torunia za rok – mając jedynie nadzieję, że pogoda rozpieści mnie nieco bardziej niż podczas tegorocznej edycji TOFIFEST.